Według klasyfikacji ICD-10 autyzm dziecięcy należy do całościowych zaburzeń rozwoju, grupy zaburzeń rozpoczynających się wcześnie w rozwoju dziecka, przejawiających się jakościowymi zaburzeniami komunikacji, interakcji społecznych, zachowań, zainteresowań[7]. Jego rozpoznanie jest uzasadnione, gdy pierwsze objawy pojawiają się w ciągu pierwszych trzech lat życia dziecka i obejmują nieprawidłowości w interakcjach społecznych, komunikacji oraz powtarzający się i stereotypowy repertuar zachowań, zainteresowań, aktywności. Zaburzenia autystyczne występują 3-4 razy częściej u chłopców niż u dziewcząt. To definicja autyzmu z Wikipedii.
Wcześniej słysząc słowo autyzm, miałam przed oczami bohatera filmu “Rain man” granego przez Dustina Hoffmanna i kojarzyłam autyzm właśnie z osobą tak zamkniętą w swoim świecie, że aż nieobecną i niedostępną dla jego najbliższych, jakby zamkniętą w jakiejś niewidzialnej bańce, ewentualnie reagującej atakami złości czy paniki gdy coś było nie tak jak sobie ta osoba wymyśliła, np. ktoś przełożył jej rzeczy w inne miejsce lub osoba taka przestraszyła się czegoś co dla nas jest zupełnie normalne, np. wejść na ruchome schody, słuchać śpiewu chóru. Nigdy bym nie przypuszczała, że w naszej rodzinie będziemy mieli właśnie osobę chorą na autyzm ale po kolei …
W 2010 urodziło nam się drugie dziecko, córka. Ciąża przebiegała bez problemów, jedynie pierwszy miesiąc musiałam na siebie uważać, bo krwawiłam, jednak ginekolog zalecił mi dużo odpoczynku, mąż pomagał więcej w domu a było przy czym bo na świecie był już nasz rezolutny i pełen życia 2-latek. Plamienia na szczęście szybko minęły i im bliżej było do porodu, tym bardziej się denerwowałam, bo pierwsze dziecko było 11 dni po terminie urodzone, naturalnie ale poród był dwa razy wywoływany. Syna urodziłam bardzo dużego, mierzył 59 cm i ważył prawie 4,5 kg. Wyglądał jak miesięczne dziecko! Bardzo się bałam, że przy córce czeka mnie czekanie i niepewność, czy urodzę w terminie, czy będzie wszystko ok … Mieszkamy z daleka od rodziny, więc do porodu musiała przyjechać moja mama aby się zająć synem, jak pojadę do porodu z mężem. Dzień przed wyznaczonym dniem porodu byłam u ginekologa, który nawet zrobił mi specjalny masaż przygotowującym do porodu. Ja jednak bałam się, że nie urodzę tak szybko, kupiłam w aptece olej rycynowy i podobnie jak przy synu, zrobiłam sobie tzw. koktajl położnej na przyspieszenie porodu. Był tak samo ohydny jak poprzednim razem. W ciągu dnia krzątałam się po domu, nawet na kolanach myłam podłogę i o 16 zaczęły mnie pobolewać plecy, brzuch też zaczął boleć. Przy synu nie miałam w ogóle skurczy przepowiadających poród, więc bałam się, że je przegapię. Bóle pleców nie przechodziły, więc zadzwoniłam do kliniki, w której miałam rodzić i powiedziałam co się dzieje. Położna kazała mi wziąć ciepłą kąpiel i odczekać, czy bóle przejdą. Nie przeszły:P więc spakowaliśmy torbę i pojechaliśmy do kliniki a rodzice zostali z synem. Niestety akcja porodowa jeszcze była przede mną, położna sprawdziła rozwarcie i było na parę centymetrów więc według położnej nie urodzę dziś a byłam w klinice dzień przed wyznaczonym terminem porodu. Z racji, że mam kawałek drogi do kliniki, położna powiedziała, że nie będzie mnie odsyłać bo za jakiś czas znów będę musiała jechać, więc poszła przygotowywać mi pokój a ja w tym czasie leżałam na dużym łóżku, podłączona do CTG, w takiej jakby poczekalni przed salą rodzenia. W pewnym momencie poczułam bardzo mocne parcie na pęcherz i ledwo doszłam z bólu do toalety. Położna masowała mi plecy, uspokajała, podawała czopki przeciwbólowe i nie wiem nawet kiedy, zaczęły się właściwe bóle i pamiętam męża, który mi dopingował, że jeszcze parę razy parcie i będzie nasz mały dziatek na świecie:P Nie chciało mi się w to wierzyć po poprzednim porodzie ale faktycznie, o północy jak się później dowiedziałam, zaczęły się u mnie bóle porodowe i nie zdążyliśmy na salę porodową a 40 minut później na świecie pojawiła się ONA:) W porównaniu z braciszkiem, córcia była kruszynką – ważyła tylko 3520 g przy 55 cm, zdobyła 10 punktów w skali Apgar.
Okres do roku w sumie przebiegał względnie normalnie ale im bliżej było 1 urodzin, tym bardziej zaczynałam się denerwować, że coś jest nie tak. Przede wszystkim córka nie siedziała sama, jeśli to tylko jeśli ją czymś podparłam i siedziała krzywo. Jeśli o chodzenie, to samo, nie robiła kroków, nie raczkowała. Pediatra, do której chodziłam tylko mnie uspokajała i zbywała, że dziecko ma czas i mam czekać, więc czekałam … Roczek nadszedł i nic się nie zmieniło. Urodziny planowaliśmy zrobić w Polsce aby spotkać się w nieco większym gronie rodzinnym. Przy okazji pojechaliśmy z córką parę dni przed urodzinami do CENTRUM MEDYCYNY RODZINNEJ I SPECJALISTYCZNEJ “DiLMed” s.c. w Katowicach. Pani neurolog wystawiła nam zaświadczenie, w którym stwierdziła u małej:
- opóźnienie faz rozwoju ruchowego
- obniżone napięcie mięśni, zwracała uwagę szczególnie jak córka krzywo siedzi
- poszerzony zakres ruchowości we wszystkich stawach
- wiotkość mięśniową tkanek
- koślawość stóp i kolan
Dała nam skierowanie na przebadanie: Aspatu, Alatu, ePk, TSH, FT4, magnezu i wapnia.
Badanie zrobiliśmy sobie prywatnie w laboratorium właśnie wyniki Aspat i Alat były niedobre. Norma Aspat to 31 a córka miała 56. Norma alatu to 32 a wynik córki to 42. Wyniki FT4 i TSH też były lekko podwyższone. Wróciliśmy do Niemiec i z tymi wynikami udałam się do naszej pediatry, jednak ta upierała się, że po co ja dziecku chcę robić badanie krwi ale gdy się upierałam, to zrobiła, jednak nie wiedzieć czemu nie pobierała małej krwi z palca jak to było w Polsce, tylko pół godziny próbowała pobrać krew z żyły co się kompletnie nie udało. Byłam załamana ale poszłam szukać pomocy u innego lekarza. Niedaleko nas była przychodnia, gdzie natrafiłam na miłą panią doktor, która wydawało się, że mnie rozumie. Co prawda też pobrała krew z żyły ale przynajmniej się jej to udało i dała mi skierowania do centrum dziecka w Monachium, aby tam sprawdzić co się dzieje.
Tak się złożyło, że w międzyczasie syn też miał swoje problemy rozwojowe, późno mówił, dlatego jak umawiałam termin w Monachium, zrobiłam od razu też termin synowi i razem z mężem i dwójką dzieci przez dobrych parę lat raz w roku jeździliśmy na kontrole do doktora Vojty, neurologa, syna słynnego doktora Vojty, który był twórcą terapii metodą Vojty. Oprócz neurologa, dzieci kontrolowała także pani psycholog. W Monachium nikt u małej nie stwierdził autyzmu, choć opowiadałam, że bardzo późno córka zaczęła chodzić (1 kroki prawie w wieku 2 lat), miała problemy ze spaniem, budziła mnie np. o 3 w nocy i darła się w niebogłosy, nie było z nią kontaktu, trudno ją było uspokoić, zanosiła się bardzo płączem, do tego stopnia, że miała raz krótki bezdech, aż wpadłam w panikę. Po wizycie udało mi się załatwić dla córki terapię metodą Vojty i później dodatkowo terapię Bobath. Dostawałam od pediatry receptę i jeździłam do sąsiedniego miasta na zajęcia do przychodni rehabilitacyjnej. Równocześnie razem z synem chodziła na zajęcia logopedii do tzw. Früförderung, czyli organizacji dla dzieci w wieku przedszkolnym (czyli w DE jest to do 5 lat, bo 6latki idą do szkoły), w której pomaga się dzieciom mającym opóźnienia w rozwoju a to właśnie stwierdzono w Monachium u obojga naszych dzieci. Pytałam tamtejszych lekarzy o autyzm ale też mówiono mi, że córka tego nie ma. Z racji tego, że syn już w wieku 2-3 lat był bardzo impulsywny, potrafił się wściekać mi na ulicy jak coś było nie po jego myśli, kłaść mi się na chodniku i tłuc głową o beton i to kilka razy, do tego płacz …. Byłam wykończona. Nie umiał się z nami kontaktować, miał swoją gamę dźwięków i głównie pokazywał nam coś palcem jak coś chciał i próbował tak z nami artykułować. Dopiero jak wreszcie poszedł do żłobka, trochę mogłam odpocząć i zająć tylko małą.
Córka nie poszła w ogóle do żłobka, jak jej brat. Co prawda żłobek i przedszkole, do którego syn chodził, były koło siebie, niestety nie znalazły się odpowiednie godziny dla małej, tak żebym mogła idąc na piechotę po syna do przedszkola, mogła od razu odebrać córkę ze żłobka. No trudno. Żłobek był i tak o wiele droższy od przedszkola, więc nawet było mi to na rękę. W tym czasie i tak pracowałam jak tzw. Tagesmutter, która zajmuje się dziećmi we własnym domu więc dzieciaki miały towarzysza do zabaw na parę godzin. Muszę jednak powiedzieć, że chodzenie na piechotę z 2 małych dzieci odebrać 3 z przedszkola i w 3 wracać spory kawałek, czy to upał czy zimno czy leje, to była mordęga, jedynym plusem tego jest to, że moje dzieci były super zahartowane. Dzieci non stop wożone do przedszkola czy żłobka, w tych ciepłych kurtkach na zimnie, potem ciepło a aucie, potem zaś zimno, to raczej odporności nabyć nie mogą.
Przełom z diagnozą autyzmu nastąpił po 3 urodzinach. Córka nie poszła do zwykłego przedszkola ze względu na jej opóźnienie w rozwoju, tylko od razu dostała miejsce w specjalnym przedszkolu, w małej grupie dzieci i była tam wożona 3 lata busikiem spod domu do placówki i z powrotem. Bardzo się bałam tych jazd bo córka była, że tak powiem wczepiona we mnie i panicznie się bała jak na spacerze szłam parę kroków przed nią a tu miała bez mamy tak daleko jeździć, do tego bardzo wcześnie wstawać bo busik stał pod drzwiami już o 7 rano. Na szczęście nasz syn w ostatnim roku przedszkola, został skierowany do podobnego przedszkola co córka i jeździli razem busikiem. Jednak jak pierwszy raz bus podjechał pod dom, syn wsiadł chętnie, córka nieufna i niechętnie wsiadła a potem słyszałam do końca ulicy jak się darła ale co było zrobić. Inne dzieci jeżdżące takim busikiem też musiały być odebrane w kolejnych miejscowościach i bus nie mógł czekać. Na szczęście busikiem jeździł bardzo miły starszy pan i z czasem dzieciaki się przyzwyczaiły i nie było już problemu. Powroty busem kończyły się najczęściej tym, że córka padała w nim i budziła się dopiero na miejscu. Wracała z synem dopiero o 16:00, więc dla takiego malucha był to naprawdę długi dzień. Wszystko było super, póki busikiem jeździł ten starszy pan, niestety przeszedł potem na emeryturę i potem jeździł inny kierowca, niestety już nie tak sympatyczny. Nawet w pierwszym dniu jak przyjechał po córkę, nie przedstawił się ani nie przywitał ze mną i córką. Z racji, że syn i córka chodzili od jakiegoś czas na zajęcia z lekkoatletyki, które się po południu odbywały, spytałam kierowcę, czy mógłby mi córkę wysadzić w jednym dniu w tygodniu pod innym adresem. Jestem bez samochodu jeśli mąż jest w pracy i wróci koło 18-19, więc byłaby to dla mnie wielka pomoc, gdyby kierowca mi podrzucił małą w miejscu treningu, tym bardziej, że nie musiałby przez całe miasto jechać do nas do domu. Przez pewien czas to funkcjonowało, jeśli np. trening się nie odbywał, dawałam zawsze kierowcy znak, że nie będzie mnie w danym miejscu i ma przywieźć córkę normalnie do domu. Niestety przeglądając maile, przypadkowo w spamie odkryłam maila z firmy, w której kierowca był zatrudniony. Tam zarzucono mi, że podobno codziennie każę kierowcy gdzie indziej przywozić córkę pod inny adres, co nie było prawdą. Dwa razy dałam znać kierowcy, że ma przyjechać do domu, więcej kontaktów z mojej strony nie było. Podejrzewam, że nie chciało się kierowcy jeździć i wolał tak załatwić sprawę … No coż, było to dla mnie mega przykre. Musiałam natychmiast jak córka wracała, wsadzać ją do wózka, syna na rower i zasuwać 1,5 km na zajęcia. Córka i syn chodzili jeszcze trochę na te zajęcia ruchowe, syn dodatkowo już chodził na treningi piłki nożnej w miejscowym klubie a więc ruchu mieli pod dostatkiem. Niestety już na tych zajęciach z lekkoatletyki było widać, że córka odstaje od innych dzieci. Inne chętnie biegały wokół stadionu, skakały w dal itp. a córka nie bardzo chciała, szybko się męczyła, jak biegła, to z trenerem za rękę a skoki w dal jej w ogóle nie interesowały, tylko siedziała w piasku i się bawiła. Oczywiście ja całe 1,5 h musiałam siedzieć i patrzeć na zajęcia bo nie bardzo mi się opłacało wracać na piechotę do domu i znów po nich wracać, pozatym mała by nie została wtedy sama. Trenerka podeszła kiedyś do mnie z pretensjami, że mam coś z córką zrobić, bo inne dzieci widzą, że ona siedzi i się bawi i nie chcą trenować. No co ja mogłam zrobić. Widać było, że mała już nie miała ochoty tam też chodzić, synowi też się już po 2 latach znudziło i wypisaliśmy się. Próbowałam córkę zapisać na tenisa, byłam 3 lata w 3 różnych drużynach tenisowych i w jednym z klubów był zorganizowany darmowy kurs tenisowy ale choć na początku córce się w miarę podobało, nie potrafiła w upały wytrzymywać zajęć. Zmuszać jej nie chciałam, bo sama od dziecka grałam w tenisa i wiem ile trzeba poświęcić temu sportowi. Próbowaliśmy też z piłką nożną ale córka nie rozumiała w ogóle poleceń trenera i kopała piłkę po swojemu.
Wróćmy jednak do pobytu córki w specjalistycznym przedszkolu. Tam właśnie raz w miesiącu przyjeżdżali lekarze z Heckschner Klinik w Monachium, która specjalizuje się w diagnozie autyzmu. Dostałam list od opiekunki córki i gdy wyjaśniłam jej moje obawy w sprawie autyzmu, opiekunka zaproponowała mi kontakt bezpośredni z lekarzami. Córka miała 3 lata, gdy pojechałam z nią sama na spotkanie do Monachium. Z racji, że po Monachium ciężko się jeździ, wybrałam pociąg i metro, z czego oczywiście córka była mega zadowolona. Miała już za sobą prawie 3 wizyty w klinice w Monachium, więc byłam przekonana, że badanie w tej klinice odbędzie się bez większych problemów, w końcu w Monachium na moment badania przez psychologa, zostawialiśmy ją na chwilę samą i było wszystko ok. Jakże się myliłam …. Na początku rozmawiałam w towarzystwie córki z jedną z lekarek, później córka miała iść z logopedą na badanie bodajże rozwoju mowy a ja zostałam i odpowiadałam na bardzo długi katalog pytań. Nie minęło 15 minut i logopeda wróciła z zapłakaną małą i po badaniu. Jedyne co się udało z nią w tym dniu zrobić, to posadzić ją na wysokim krzesełku gdzie się bawiła i była filmowana a ja siedziałam z tyłu i gdy badająca ją lekarka czegoś nie rozumiała co mała mówiła a mała mówiła w SWOIM języku, ani to był polski ani niemiecki. Po jakimś czasie zostaliśmy zaproszeni do przedszkola córki a nie na szczęście do Monachium na rozmowę końcową. Z racji, że mała prawie na nic się nie dała zbadać, lekarze mogli tylko podejrzewać autyzm, żeby mieć pewność musieliby wykonać o wiele więcej badań ale niestety córka im tego nie ułatwiła …. To nie ułatwiło nam życia, nie mieliśmy pewności i nie wiedzieliśmy jak jej pomóc a czas uciekał. Póki co córka miała w przedszkolu wszelkie terapie, których potrzebowała a z racji, że codziennie wracała późnymi popołudniami, nie chcieliśmy jej jeszcze dodatkowo męczyć kolejnymi terapiami, bo po pierwsze byłoby to bez sensu skoro przez prawie cały tydzień w przedszkolu chodziła od terapeuty do terapeuty, poza tym za dużo też nie byłoby dobrze.
Drugi taki gorący temat związany z diagnozą był krótko przed pójściem do szkoły. Poszłam znów do Frühförderstelle, gdzie córkę przebadano, opowiedziałam o moich obserwacjach na temat córki, do których w międzyczasie doszły też różnego rodzaju fobie, paniczne strachy przed ptakami, pająkami, burzą, ciemnościami itp… Oczywiście problemy z zasypianiem, które trwają do teraz. Kobitka powiedziała mi, że badając ją zauważyła, że córka każdy obrazek musiała dotknąć palcem albo zwracała badającej ją pani, że nie dotknęła wszystkich obrazków zanim zapytała córkę, który obrazek pasuje. Dała mi namiary na klinikę Josefinum w Augsburgu, też spory kawałek od nas i zrobiłam tam pierwszy termin. W odróżnieniu od Monachium, gdzie cały dzień dziecko było od 9 do 12 badane przez neurologa i psychologa, w Josefinum dostaliśmy około 5 osobnych terminów, podczas których badano dziecko pod innym kątem. Do Augsburga mogłam się tylko dostać autem i to odpowiednio wcześnie wyjechać, bo sytuacja parkingowa pod kliniką była naprawdę tragiczna, szukałam parkingu w okolicznych uliczkach i to też nieraz z wielkim trudem. Musiałam nieraz córkę zwolnić z lekcji, w 2016 córka poszła do szkoły specjalnej w naszej miejscowości. W końcu, w lutym 2017 rozmowa końcowa, na którą pojechaliśmy razem z mężem. W sumie jadąc na to spotkanie spodziewałam się diagnozy autyzmu, jednak co innego jest to usłyszeć i to prawie ze 100% pewnością a co innego podejrzewać to u swojego dziecka. Muszę powiedzieć, że po powrocie do domu po prostu się rozpłakałam i czułam się przybita. Dodatkowo po rozmowie, zawiozłam męża na pociąg w Augsburgu, skąd pojechał do swojego brata pomóc mu w przeprowadzce, więc nie mieliśmy w sumie dużo czasu przegadać tej rozmowy, choć pewnie oboje się tak samo spodziewaliśmy takiej diagnozy.
Lekarze w Augsburgu ocenili, że córka cierpi na autyzm wczesnodziecięcy, jednak jak nam zostało wytłumaczone, u córki występuje to na szczęście w nie aż tak zaawansowanym stopniu. Nie jest ona na szczęście totalnie zamkniętą w sobie osobą, jest bardzo pogodna, nawet jak na dziecko z autyzmem dość rozmowna i tu często słyszałam od rodziny, że co ja wymyślam i czy ona na pewno ma autyzm, przecież mówi i zachowuje się normalnie… No cóż, rodzina, która nas odwiedza widzi mały wycinek zachowań córki, my widzimy ją codziennie i wiemy jakie ma problemy. Poza tym obecnie mówi się nie o autyźmie, tylko o spektrum autyzmu czyli o calej palecie zachowań, od tych najbardziej negatywnych, typu totalne zamknięcie przed środowiskiem, do totalnego otwarcia się na innych.
Cytując poradnik zdrowie, można wymienić następujące objawy autyzmu wczesnodzięcego:
- brak utrzymywania kontaktu wzrokowego z matką czy nietypowe reakcje na dochodzące do dziecka z otoczenia dźwięki (np. całkowite ignorowanie bardzo głośnych z nich przy jednoczesnym dużym zainteresowaniu wyjątkowo cichymi dźwiękami).
- zaburzenia funkcjonowania społecznego. Pacjentowi ciężko jest nawiązywać związki z innymi ludźmi – z rówieśnikami, a czasami nawet i z członkami własnej rodziny. Spowodowane to bywa tym, że nie rozumie on emocji innych ludzi, co więcej – na uczucia innych może on reagować w całkowicie nieprzewidywany sposób. Charakterystyczne bywa również to, że w kontaktach z innymi osobami dzieci z autyzmem w ogóle nie wykorzystują kontaktu wzrokowego.
- Pacjent z autyzmem wczesnodziecięcym zazwyczaj jest zwolennikiem rutyny. Wszelkie odstępstwa od niej mogą budzić u niego skrajnego nawet rodzaju lęk.
Jeżeli dziecko zaczyna dzień od posiłku, potem ogląda bajkę, a następnie wychodzi na spacer, to jakakolwiek zmiana tego rytmu dnia może doprowadzić do płaczu, wybuchu złości czy nawet zachowań agresywnych.
W przypadku zespołu Kannera zetknąć się można również i z tym, że dziecko będzie przejawiało zainteresowanie jedną, wyjątkowo wąską dziedziną (np. dinozaurami – będzie ono wszędzie ich wyglądało, kolekcjonowało ich figurki czy oglądało filmy z nimi, a wszelkie inne zabawki mogą w ogóle nie wzbudzać w nim jakiegokolwiek zainteresowania).
Zdarza się również, że dziecko z autyzmem wczesnodziecięcym przejawia ruchy stereotypowe, np. stuka ciągle palcami lub kręci się bez celu wokół własnej osi.
- zaburzenia funkcjonowania społecznego. Pacjentowi ciężko jest nawiązywać związki z innymi ludźmi – z rówieśnikami, a czasami nawet i z członkami własnej rodziny.
Duża część osób z autyzmem wczesnodziecięcym w ogóle nie mówi. U innych zaś mowa może być w pewnym stopniu rozwinięta, aczkolwiek może ona wcale nie służyć do komunikowania się z innymi.
Pacjentowi może być ciężko zrozumieć wypowiedzi innych elementów – m.in. przez to, iż mowa bywa przez niego rozumiana bardzo dosłownie. Przykładowo, kiedy usłyszy on, że ktoś “siedzi na komputerze” (zwrot zasadniczo niepoprawny, aczkolwiek często stosowany przez wiele osób) osoba z autyzmem może wpaść w wielkie zdziwienie – w końcu na komputerze się nie siada.
Zaburzenia komunikacji w przebiegu problemu nie dotyczą jednak wyłącznie mowy. Osoba z zespołem Kannera – nawet wtedy, jeżeli w ogóle nie mówi – może nie wykorzystywać (chociażby do kompensowania swoich zaburzeń) komunikacji niewerbalnej (czyli mowy ciała).
Spowodowane to bywa tym, że nie rozumie on emocji innych ludzi, co więcej – na uczucia innych może on reagować w całkowicie nieprzewidywany sposób. Charakterystyczne bywa również to, że w kontaktach z innymi osobami dzieci z autyzmem w ogóle nie wykorzystują kontaktu wzrokowego.
Jeszcze kolejnym problemem z tej sfery jest brak potrzeby angażowania innych osób do wspólnej zabawy czy dzielenia się swoją radością – to m.in. z tego powodu mawia się, że dzieci z autyzmem są zamknięte w swoim własnym świecie.
- Pacjentowi może być ciężko zrozumieć wypowiedzi innych elementów – m.in. przez to, iż mowa bywa przez niego rozumiana bardzo dosłownie. Przykładowo, kiedy usłyszy on, że ktoś “siedzi na komputerze” (zwrot zasadniczo niepoprawny, aczkolwiek często stosowany przez wiele osób) osoba z autyzmem może wpaść w wielkie zdziwienie – w końcu na komputerze się nie siada. W przypadku naszej córki, problemem było zrozumienie, że słowo wolny może mieć dwa znaczenia. Nasz wujek o sobie zawsze mówił, że jest wolnym człowiekiem, w sensie, że nic go nie ogranicza. Rozmawiał o tym z moim mężem a córka była obecna podczas tej rozmowy i w pewnym momencie się jej mąż pyta czy ona uważa, że tata jest wolnym człowiekiem a córka na to odpowiedziała”No ja nie wiem czy ty jesteś wolny czy szybki” i powiedziała to całkiem poważnie a dla nas było to śmieszne i słodkie. Podobnie w szkole, gdy córka nie miała na biurku potrzebnej książki, to na pytanie nauczycielki gdzie jest twoja książka, ona odpowiedziała zgodnie z prawdą, że książkę ma w plecaku. Nie zrozumiała, że powinna ją wyjąć z plecaka.
- W następnych wpisach przedstawię wam jakie placówki jeszcze córka odwiedziła i jak załatwialiśmy dla niej stopień niepełnosprawności.